Rozmowa z Jolą Nowak
Dlaczego zdecydowałaś się wyjechać?
Pragnienie wyjazdu na misje rodziło się we mnie stopniowo. Podczas oazy trzeciego stopnia w Przemyślu, kiedy mówi i rozmyśla się szczególnie dużo nad swoim powołaniem, przyszedł mi do głowy pomysł żeby spróbować takiego misyjnego życia. Później też dostałam potwierdzenie w Słowie, że to jest droga, którą Pan Bóg chce żebym szła. Tak też zaczęłam się interesować, jakie mamy możliwości w naszym Ruchu i się zaczęło. Od wielkiego pragnienia do wyjazdu.
Jak Twoją decyzję przyjęła rodzina?
Moja rodzina bardzo spokojnie przyjęła tą decyzję. Chyba najwięcej stresu przysporzyłam babci, ale i ona się z tym po pewnym czasie i kilku rozmowach pogodziła. Rodzice mówili, że boją się o mnie, ale wiedzą, że to, co robię jest dobre i będą mnie wspierać i zawsze błogosławić.
Czy do takiego wyjazdu trzeba się jakoś szczególnie przygotować?
Nie wiem, co to znaczy ,,szczególnie”. Przed wyjazdem bardzo dużo się modliłam by to była właściwa decyzja zgodna z wolą Bożą i żeby On nad tym wszystkim czuwał. A poza tym trzeba było myśleć jak tu się spakować na tyle miesięcy i co wziąć, czego mogę tam nie kupić a tu jest mi niezbędne :D. Chyba też trzeba pracować nad tym postanowieniem wyjazdu żeby czasem się nie wycofać. Takie myśli też się pojawiały, to był najczęściej ludzki strach przed nowym, nieznanym. Ale trzeba to po prostu pokonać w sobie.
Na kim ciąży załatwiane formalności (paszporty, wizy, transport itp.)
W naszym wypadku tą stroną zajął się nasz Moderator ks. Daniel. Ja sama chyba nie byłabym w stanie tego ogarnąć. Co do wizy- załatwiałyśmy ją już w Ekwadorze, gdyż w Polsce konsulat ekwadorski został zamknięty. W stolicy Ekwadoru- Quito miałyśmy spotkanie najpierw w Episkopacie, gdzie pani odszukała nasze dokumentu. Później poszłyśmy wraz z innymi ubiegającymi się o wizę misjonarską do konsulatu. Tam po odczekaniu słusznego czasu w kolejce zrobiono nam zdjęcie i odesłano. Po paru tygodniach nasze paszporty wróciły już z wklejoną wizą.
Jak taki wyjazd wygląda od strony finansowej?
Nie wiem, mam tu podawać konkretne liczby? Orientuję się tylko ogólnie jak to wygląda. Najdroższe są bilety lotnicze po kilka tysięcy i ubezpieczenie. A poza tym skoro jest to wolontariat to spanie i wyżywienie są zapewnione. Jednak na swoje własne wydatki trzeba było mieć trochę kieszonkowego.
Jak sobie wyobrażałaś swoją posługę? Na co miałaś nadzieję, czego się bałaś?
Już nie tak jasno pamiętam jak sobie to wyobrażałam, ale wydaje mi się, że myślałam, iż moja praca będzie miała charakter bardziej religijny. Rzeczywistość przynajmniej w domu dziecka gdzie byłyśmy przez około 8 miesięcy wyglądała nieco inaczej. Jednak było to muszę przyznać dla mnie na początku łatwiejsze. Bałam się, że nie będę potrafiła się dogadać. Moja znajomość hiszpańskiego raczej pozostawiała do życzenia. Ale dzięki temu, że wykonywałam proste i codzienne czynności jak sprzątanie, gotowanie, stopniowo uczyłam się języka aż w końcu mogłam np. pomagać dzieciom w odrabianiu lekcji czy mówieniu im o Bogu i Chrześcijaństwie. To doświadczenie w domu dziecka przygotowało mnie do dalszej posługi na parafii, gdzie mogłam się już zaangażować w prowadzenie katechezy czy naszego spotkania oazowego.
Czy rzeczywistość Cię zaskoczyła? Jak?
Szczerze powiedziawszy to zaskoczyły mnie warunki, gdyż były bardzo dobre. Nie brakowało mi niczego, wszystko praktycznie można było kupić w sklepie. A z drugiej strony pewnym zaskoczeniem byli ludzie, bardzo otwarci a jednocześnie mało odpowiedzialni. Zaskoczyło mnie piękno tamtejszego kraju i warunki, w jakich tam żyją ludzie, domki z bambusa, ale na ścianie telewizor plazmowy wisi albo dzieci bawią się komórkami. Takie pewne skrajności.
Co było najtrudniejsze w czasie wyjazdu?
Swoista samotność. Kiedy jest się daleko od rodziny, przyjaciół, ludzi, którzy cię rozumieją i myślą podobnie, czasem czujesz się osamotniony. Ekwador to inna rzeczywistość, kultura i przychodzą trudne chwile tęsknoty za domem. Jednak, kiedy udało nam się stworzyć wspólnotę z dziewczynami i księdzem na wiosce było dużo łatwiej.
Czego nigdy nie zapomnisz?
Jest dużo rzeczy, których nie zapomnę począwszy od smaku zupy z surowej ryby (bardzo dobra) skończywszy na ludziach. Po 10 miesiącach jest dużo różnych wspomnień. Bardzo wiele rzeczy przeżyłam tam po raz pierwszy jak np. galop na koniu czy pływanie w oceanie. Ale do takich najbardziej niezapomnianych włączają się również chwile całkowitego spełnienia, że jestem na właściwym miejscu i robię to, co powinnam. Również nie zapomnę pierwszego spotkania oazowego w Ekwadorze i tego jak głęboko i z jaką ufnością przeżywali tam młodzi ludzie adorację Najświętszego Sakramentu. Nie zapomnę wielu rzeczy otwartości ludzi i ich wiecznego uśmiechu na twarzy, nawet pomimo trudnej sytuacji w życiu. I smaku kawy, którą pewna kobieta przygotowywała własnoręcznie z ziaren suszonych na słońcu, specjalnie dla nas.
Czy swoją posługę określiłabyś, jako wyjazd misyjny, czy raczej wolontariat?
Posługę w domu dziecka pewnie określiłabym, jako wolontariat, zaś pobyt u ks.Wiesława w La Unión, jako misje. Te miejsca i zadania, które do nas należały właśnie tak rozróżniają dla mnie czas w Ekwadorze.
Czy są rzeczy, które koniecznie powinny wiedzieć osoby planujące taki wyjazd?
Że nie będzie sielsko i to jest ciężka praca, ale warto. Pan Bóg uzdalnia do wszystkiego, do czego powołuje i jeśli ktoś tylko czuje to misyjne wołanie niech się nie boi odpowiedzieć tak. Misje to też piękna, niesamowita przygoda.
Kiedy i dlaczego zyskałaś pewność, że to Bóg Cię tam posłał?
Pewność to miałam chyba dopiero, kiedy znalazłam się w Ekwadorze, bo już nie było odwrotu i trzeba było się odnaleźć w tamtej rzeczywistości, zacząć tam żyć. Ale od początku, kiedy poczułam chęć wyjazdu wierzyłam w to, że to Bóg mnie posyła, bo ja sama raczej jestem osobą bardzo ostrożną w podejmowaniu decyzji i to Ktoś musiał mnie uzdolnić do tego działania ja sama bym nie dała rady.
Dlaczego zdecydowałaś się wyjechać?
Pragnienie wyjazdu na misje rodziło się we mnie stopniowo. Podczas oazy trzeciego stopnia w Przemyślu, kiedy mówi i rozmyśla się szczególnie dużo nad swoim powołaniem, przyszedł mi do głowy pomysł żeby spróbować takiego misyjnego życia. Później też dostałam potwierdzenie w Słowie, że to jest droga, którą Pan Bóg chce żebym szła. Tak też zaczęłam się interesować, jakie mamy możliwości w naszym Ruchu i się zaczęło. Od wielkiego pragnienia do wyjazdu.
Jak Twoją decyzję przyjęła rodzina?
Moja rodzina bardzo spokojnie przyjęła tą decyzję. Chyba najwięcej stresu przysporzyłam babci, ale i ona się z tym po pewnym czasie i kilku rozmowach pogodziła. Rodzice mówili, że boją się o mnie, ale wiedzą, że to, co robię jest dobre i będą mnie wspierać i zawsze błogosławić.
Czy do takiego wyjazdu trzeba się jakoś szczególnie przygotować?
Nie wiem, co to znaczy ,,szczególnie”. Przed wyjazdem bardzo dużo się modliłam by to była właściwa decyzja zgodna z wolą Bożą i żeby On nad tym wszystkim czuwał. A poza tym trzeba było myśleć jak tu się spakować na tyle miesięcy i co wziąć, czego mogę tam nie kupić a tu jest mi niezbędne :D. Chyba też trzeba pracować nad tym postanowieniem wyjazdu żeby czasem się nie wycofać. Takie myśli też się pojawiały, to był najczęściej ludzki strach przed nowym, nieznanym. Ale trzeba to po prostu pokonać w sobie.
Na kim ciąży załatwiane formalności (paszporty, wizy, transport itp.)
W naszym wypadku tą stroną zajął się nasz Moderator ks. Daniel. Ja sama chyba nie byłabym w stanie tego ogarnąć. Co do wizy- załatwiałyśmy ją już w Ekwadorze, gdyż w Polsce konsulat ekwadorski został zamknięty. W stolicy Ekwadoru- Quito miałyśmy spotkanie najpierw w Episkopacie, gdzie pani odszukała nasze dokumentu. Później poszłyśmy wraz z innymi ubiegającymi się o wizę misjonarską do konsulatu. Tam po odczekaniu słusznego czasu w kolejce zrobiono nam zdjęcie i odesłano. Po paru tygodniach nasze paszporty wróciły już z wklejoną wizą.
Jak taki wyjazd wygląda od strony finansowej?
Nie wiem, mam tu podawać konkretne liczby? Orientuję się tylko ogólnie jak to wygląda. Najdroższe są bilety lotnicze po kilka tysięcy i ubezpieczenie. A poza tym skoro jest to wolontariat to spanie i wyżywienie są zapewnione. Jednak na swoje własne wydatki trzeba było mieć trochę kieszonkowego.
Jak sobie wyobrażałaś swoją posługę? Na co miałaś nadzieję, czego się bałaś?
Już nie tak jasno pamiętam jak sobie to wyobrażałam, ale wydaje mi się, że myślałam, iż moja praca będzie miała charakter bardziej religijny. Rzeczywistość przynajmniej w domu dziecka gdzie byłyśmy przez około 8 miesięcy wyglądała nieco inaczej. Jednak było to muszę przyznać dla mnie na początku łatwiejsze. Bałam się, że nie będę potrafiła się dogadać. Moja znajomość hiszpańskiego raczej pozostawiała do życzenia. Ale dzięki temu, że wykonywałam proste i codzienne czynności jak sprzątanie, gotowanie, stopniowo uczyłam się języka aż w końcu mogłam np. pomagać dzieciom w odrabianiu lekcji czy mówieniu im o Bogu i Chrześcijaństwie. To doświadczenie w domu dziecka przygotowało mnie do dalszej posługi na parafii, gdzie mogłam się już zaangażować w prowadzenie katechezy czy naszego spotkania oazowego.
Czy rzeczywistość Cię zaskoczyła? Jak?
Szczerze powiedziawszy to zaskoczyły mnie warunki, gdyż były bardzo dobre. Nie brakowało mi niczego, wszystko praktycznie można było kupić w sklepie. A z drugiej strony pewnym zaskoczeniem byli ludzie, bardzo otwarci a jednocześnie mało odpowiedzialni. Zaskoczyło mnie piękno tamtejszego kraju i warunki, w jakich tam żyją ludzie, domki z bambusa, ale na ścianie telewizor plazmowy wisi albo dzieci bawią się komórkami. Takie pewne skrajności.
Co było najtrudniejsze w czasie wyjazdu?
Swoista samotność. Kiedy jest się daleko od rodziny, przyjaciół, ludzi, którzy cię rozumieją i myślą podobnie, czasem czujesz się osamotniony. Ekwador to inna rzeczywistość, kultura i przychodzą trudne chwile tęsknoty za domem. Jednak, kiedy udało nam się stworzyć wspólnotę z dziewczynami i księdzem na wiosce było dużo łatwiej.
Czego nigdy nie zapomnisz?
Jest dużo rzeczy, których nie zapomnę począwszy od smaku zupy z surowej ryby (bardzo dobra) skończywszy na ludziach. Po 10 miesiącach jest dużo różnych wspomnień. Bardzo wiele rzeczy przeżyłam tam po raz pierwszy jak np. galop na koniu czy pływanie w oceanie. Ale do takich najbardziej niezapomnianych włączają się również chwile całkowitego spełnienia, że jestem na właściwym miejscu i robię to, co powinnam. Również nie zapomnę pierwszego spotkania oazowego w Ekwadorze i tego jak głęboko i z jaką ufnością przeżywali tam młodzi ludzie adorację Najświętszego Sakramentu. Nie zapomnę wielu rzeczy otwartości ludzi i ich wiecznego uśmiechu na twarzy, nawet pomimo trudnej sytuacji w życiu. I smaku kawy, którą pewna kobieta przygotowywała własnoręcznie z ziaren suszonych na słońcu, specjalnie dla nas.
Czy swoją posługę określiłabyś, jako wyjazd misyjny, czy raczej wolontariat?
Posługę w domu dziecka pewnie określiłabym, jako wolontariat, zaś pobyt u ks.Wiesława w La Unión, jako misje. Te miejsca i zadania, które do nas należały właśnie tak rozróżniają dla mnie czas w Ekwadorze.
Czy są rzeczy, które koniecznie powinny wiedzieć osoby planujące taki wyjazd?
Że nie będzie sielsko i to jest ciężka praca, ale warto. Pan Bóg uzdalnia do wszystkiego, do czego powołuje i jeśli ktoś tylko czuje to misyjne wołanie niech się nie boi odpowiedzieć tak. Misje to też piękna, niesamowita przygoda.
Kiedy i dlaczego zyskałaś pewność, że to Bóg Cię tam posłał?
Pewność to miałam chyba dopiero, kiedy znalazłam się w Ekwadorze, bo już nie było odwrotu i trzeba było się odnaleźć w tamtej rzeczywistości, zacząć tam żyć. Ale od początku, kiedy poczułam chęć wyjazdu wierzyłam w to, że to Bóg mnie posyła, bo ja sama raczej jestem osobą bardzo ostrożną w podejmowaniu decyzji i to Ktoś musiał mnie uzdolnić do tego działania ja sama bym nie dała rady.